niedziela, 14 grudnia 2014

Make It Easy To Love, EasyTo Fly, Don't Have To Try, It's Like You're Fallen Through A Velvet Honey Sky...


Drogi pamiętniczku,

ostatni raz u lekarza byłam osiem lat temu. Tabletki zapisane wybrałam, na skierowane badania się stawiłam, wyzdrowiałam szybko - tak jak obiecałam.
Dlaczego więc w zamian życie postanowiło po tylu latach pokarać mnie ostrym, wirusowym zapaleniem gardła i to jeszcze tak totalnie spontanicznie...w samym środku tygodnia?
Przecież płacę składki, przecież biegam odziana nie lepiej niż Eskimos, przecież, na litość zielonego boru, łykam witaminki.
Czemu więc, ach czemu, ktoś się wziął i na mnie kaszlnął. Kichnąć postanowił. I zaraził. Zainfekował mnie wirusa zwyrodnialec jeden. WHY!?
I ja biedna, z tą moją bakteryją (na którą nie podziałało ani Teraflu, ani duża ilość grzańca) zostałam zmuszona doczołgać się do przychodni, na tak zwane hura, bez wcześniejszej zapowiedzi, na - nie bójmy się tego powiedzieć - bezczelnego chama, którego już nawet z pracy wygoniła Szefowa, by wybłagać o jakikolwiek specyfik mający pomóc w mojej niedoli. 
I już, już z uśmiechem numer dziesięć stanęłam twarzą w twarz z panią recepcjonistką...już, już dziękowałam w duchu za szybką pomoc i uśmierzenie bólu...już, już z wdzięczności rzucałam się na szyję i charczałam pieśni pochwalne, gdy system, który stoi wyżej niż ja, recepcjonistka, pielęgniarka, pani doktor i wszyscy święci razem wzięci, powiedział, że mogę przyjść za tydzień. 
Bo tak. Bo brak miejsc. Bo powinnaś być przewidującym misiem i wiedzieć, że w czwartek wstaniesz i z miejsca będziesz chciała podciąć sobie gardło. 

Całe szczęście, pamiętniczku, gdzieś tam głęboko (jak już tu pisałam) jestem bezczelnym chamem, więc niewiele myśląc (kiedy boli każdy fragment twojego ciała (choć ty, drogi pamiętniczku chyba nie masz pojęcia o czym mówię) myślenie jest ostatnią rzeczą o której się...myśli?) zapukałam do drzwi pani doktór z błagalnym łkaniem o przyjęcie. 
'Pani czeka. Jak jakiś pacjent nie przyjdzie to panią wezmę. A jak nie, to na koniec. Tylko niech pani nigdzie nie idzie, MUSI pani siedzieć i czekać'. Na nic zdały się nawoływania zgromadzonego pod gabinetem tłumu, by mnie, to chodzące nieszczęście, obsłużyć jednak opieką poza kolejką, bo przecież widać, że żal i rozpacz.
'Nie. Pani nie była umówiona. Pani czeka'.

I tak czekałam, kochany pamiętniczku, przechodząc wszystkie fazy poddenerwowania, potocznie zwanego wkurwieniem, w którym z bezsilności łzy same napływają do oczu (co doprowadza do jeszcze większej furii gdyż ludzie patrzą na Ciebie jak na kolosalnego debila), bo marzysz już tylko o szybkiej śmierci, by nie czuć tych wszystkich mięśni i kości, a połykanie śliny nie sprawiało trudności porównywalnych z obliczeniem całki. 
Nie możesz jednak zrobić nic. 
Nic. 
Bo nie byłeś umówiony.

I tak przez cztery godziny. Cztery słodkie i ciągnące się jak miód godziny, spędzone na gapieniu się w sufit, wykasływaniu płuc i tworzeniu w myślach coraz nowszych i coraz bardziej wysublimowanych monologów, które zaraz po przekroczeniu przeze mnie progu miała usłyszeć pani ze stetoskopem na szyi oraz cały zły system.

I kiedy już byłam gotowa, kiedy wywołana zza drzwi skoczyłam do boju, kiedy już miałam otworzyć usta, do moich uszu dotarło ciche...'przepraszam'. 
Tak.
Pani Doktor w najbardziej uroczych słowach postanowiła mnie przeprosić, tłumaczyć oraz sprawiać, że mój wielki plan unicestwienia wszechświata, moja obmyślona i genialna strategia siania totalnego zniszczenia, skończyła się cytrynowym uśmiechem i machnięciem ręką: 'No przecież nic się nie stało, przecież ja to wszystko rozumiem'.
Zostałam ostukana, wyoglądana i wygłaskana po głowie. Skończyłam z workiem lekarstw, pierwszym w życiu L4 (yay me!) i zapleczem besztów - ciągle siedzących w mojej głowie.

I weź tu, drogi pamiętniczku, choruj - nie ma takiej opcji.



zdjęcia - Paweł

________________________♥_________________________

sweter - Top Shop; spodnie i szalik - H&M; koszulka - Bershka; koszula - prezent od Asi; buty - Vagabond









8 komentarzy:

  1. Super Ci w tej grzywce :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. hih,ja kiedyś o 5ej musiałam być pod ośrodkiem zdrowia w kolejce,by dostać numerek 20y.
    trzeba mieć zdrowie by chorować.
    nie rozumiem tego wszystkiego.

    śliczny szalik.

    OdpowiedzUsuń
  3. :)
    Piękne światło na zdjęciach..
    +butki i sweter są świetne!<3

    OdpowiedzUsuń
  4. Niestety - jak się nie jest zapisanym to niestety nawet palec boży nie pomoże. Ja w takich sytuacjach tracę cierpliwość i zazwyczaj idę na prywatną wizytę - 80 zł i od ręki z uśmiechem bez wielogodzinnego koczowania i zarażania się kolejnymi syfami od innych.

    OdpowiedzUsuń
  5. Zdrówka! ;)

    Prześliczny szaliczek i sweter.

    OdpowiedzUsuń
  6. No to pamiętniczek się nasłuchał!
    :( no z tym umówieniem to dramat :(
    dlatego zdrówka, zdrówka i jeszcze raz zdrówka.

    OdpowiedzUsuń
  7. Aj aj, zdrówka dużo!

    A zdjęcia jak zawsze piękne i te warstwy Twoje... uwielbiam!
    I w ogóle wypiekniałaś Lemoniado:)

    OdpowiedzUsuń