I Am Carrying Knife In My Heave Heart

Dziś, od momentu wywalenia się z łóżka (wstawaniem tego zwyczajnie nazwać nie można) miałam ochotę do niego wrócić. Ale jak pracownicze uziemienie to uziemienie - urlop może dopiero na jesieni (nie narzekam, dobrze jest!). Byłam dzielna. Nic, że ziąb, wiatr i ulewa. Stanęłam przed klatką, rozłożyłam parasol, w myślach siarczyście przeklęłam pogodę, z niesmakiem rozejrzałam się po okolicy i jazda. Osiem godzin marzenia o dresie, kołdrze, gorącej herbacie (właśnie! gdzie moja herbata?!) i ulubionej muzyce płynącej z wydzierających się głośników. Przemiłe uczucie, gdy całodzienne marzenia się spełniają, a ja zanurzona po sam czubek nosa w pierzynie słucham ukochanego Massive Attack. Zza okna, co rusz dobiega ciche stukanie deszczu, w oddali niebo się przerzedza...jutro będzie słońce.

Jelonkowy sweter to kolejna rzecz z wyprzedażowego wora. Jest trochę za duży, może nawet nie trochę bo to rozmiar 42, ale kiedy zobaczyłam go już w marcu obiecałam, że w końcu trafi w moje ramiona. Tak też się stało. Padliśmy sobie w objęcia pewnego gorącego dnia i wiedzieliśmy, że już zawsze będziemy razem. Nie zwróciłam uwagi, że przez ten czas 'urósł' te kilka rozmiarów. Luźny tez jest fajny. I milutki. I ma jelonka.
Z kołnierzykiem z kolei czailiśmy się chyba ponad miesiąc. Podobał mi się, ale wewnętrzna sknera podpowiadała, że nie wydam tyle mamony na mały skrawek materiału. Zatem obserwowaliśmy się nawzajem, wywieraliśmy presje i patrzyliśmy, które z na pierwsze się złamie. Wygrałam, a z pomocą przyszły przeceny (jak zawsze). Takim sposobem, połowę tańszy trafił do mnie i dynda sobie grzecznie na szyi.

zdjęcia - Paweł

sukienka - sh/Agatiszkowa; sweter - H&M, kołnierzyk - Asos, kurtka - sh, pierścień mocy - prezent, torba - Parfois, buty - Primark